* * *

Jeżeli kto spotkał się z bólem sierocym
Albo los go zdeptał w życia gonitwie
A ludzkiej nie zdołał otrzymać pomocy
Teraz już siebie odnalazł – w modlitwie.

Już się pogodziłam z mym losem, mój Boże
Plan zamierzony skreślony zostanie –
Spotkać się z Tatą wówczas mi pomożesz
Gdy kiedyś ogłosisz ciała zmartwychwstanie.

Więc na cmentarz biegnę za swymi myślami
Klękam przy grobie u stóp krzyża Twego.
Powracać tam będę starymi śladami
Już zawsze – do końca życia mojego.

Wracam do lat minionych

Jakże spokojnie, jak cicho jest nocą
Gdy wszyscy wokoło snem spokojnym śpią
I tylko na niebie gwiazdy się złocą –
Może one jak my o swym szczęściu śnią.

Dziś księżyc tak dumnie kroczy po niebie
I rosa wyszła na trawę zieloną.
Z wierzbą płaczącą porównuje siebie
Stojąc samotnie ocieram łzę słoną.

Wciąż wracam uparcie do lat minionych.
Nigdy się jakoś pogodzić nie mogę –
Los mój podobny cyganom wędrownym
Którzy wciąż spieszą wyboistą drogą.

Tak bardzo pragnę, by moje westchnienie
Dotarło, mój Panie, wreszcie do Ciebie!
Pytam: czy spełni się ciche marzenie
Bym w tym chaosie odnalazła siebie?

Łuna znad mogił

W dniu Święta Zmarłych wracają wspomnienia
To dzień refleksji, rozważań przeszłości
Z prochu stworzeni i znów do nicości
Zdążamy padołem swego cierpienia.

W miejscu spoczynku wciąż nowa mogiła-
Bóg powołuje tak niespodziewanie
I często brak czasu na pojednanie
A Sędzia Najwyższy przed sąd nas wzywa.

Są tu mogiły Żołnierzy Tułaczy
I Zakładników Skalnego Podhala
Za te męczeństwa los nam żyć pozwala
W pokoju, a wiara – wrogom przebaczyć.

W wielkim skupieniu modlę się do Boga
Składam wiązanki na ziemskie ołtarze
Historii karta półwiecznych wydarzeń
Potomnym przekaże, jak wolność droga.

Niech każdy przechodzeń czoło pochyli
I wróci myślami do minionych lat
Jak w Kalejdoskopie wciąż zmienia się świat.
W zamierzeniach tylko Bóg się nie myli.

Łuna znad mogił będzie pojednaniem
Symbolem pamięci – gałąź jedliny
Wszystkim poległym, i z naszej mieściny
Przebacz, daj wieczny odpoczynek, Panie.

Odchodzi już jesień

Szumiała leszczyna i liście roniła
Żółto-cytrynowe, beżowo-rdzawe
Ziemia je do łona swego przytuliła
Przybrać trochę chciała zeschłą leśną trawę.

Dojrzałe orzechy gradem się sypały-
Wielkie, okrągłe, brązowe wyrąbki.
Wiewiórki je skrzętnie do dziupli składały
I już ostrzyły swoje silne ząbki.

I na starej brzozie srebrne liście drżały
Wiatr lekko potrącał gałązki małe
Roztańczone listki wolno fruwały
Kładły się na trawie jakieś obolałe.

Zapłakała jesień rzęsistymi łzami
Mgłą znaczyła rżyska, pola zaorane
Nić babiego lata snuła nad lasami
Tak się pożegnała jesień z Pieninami.

Odlot ptaszyny

Czemu uciekasz, ptaszyno, od Pienin
Kiedy tu cudnie jak nigdzie na świecie?
W polu się latem owies złotem mieni
A łąki pachną najróżniejszym kwieciem.

Czemu ci spieszno w dalekie strony?
A może zamieszkać chcesz bliżej słońca
Wrócisz na pewno bardzo stęskniony
I śpiewać tu będziesz dla nas bez końca.

Kiedy przylecisz, przyfruń pod okienko
Przecież koniecznie przywitać się trzeba.
Może się znajdą jakieś ziarenka
Okruchy z ciastek lub pszennego chleba.

I muszki na oknie będą czekały
Pajączki, co snują siatki przy ganku
Niemrawe osy, co zimę przetwały
Zbierzesz pisklętom co dnia o poranku.

Kiedy już twoje dzieciaki wyrosną
Odlecą z tobą, jak ty z rodzicami.
Pamiętaj i powróć tu znowu wiosną
By świat podziwiać i cieszyć się z nami.

* * * Herbaciane róże

Herbaciane róże w ogrodzie zakwitły
Spóźnione, jesienne, pięknem urzekają.
Już pieśni skowronków w przestworzach umilkły,
Jaskółki za morza też się wybierają.

Nie chcemy uwierzyć, że wiosna odchodzi
I że nasze z sobą zabiera złudzenia
A przecież niedawno byliśmy tak młodzi
Już zbliża się starość – z nią nowe zmartwienia.

Musimy pogodzić się z tymi myślami
Że nam młodość minęła nieubłaganie
Wiosna razem z latem została za nami
A nam już niestety – jesień pozostanie …

Tak niewiele zostało

Niewiele zostało mi złotych jesieni,
Więc chłonę piękno sercem i oczyma.
Starości na młodość nie sposób zamienić
Zegara życia niestety nie wstrzymasz.

W mych snach powracam na dróg rozstaje,
I pragnę odzyskać, co kiedyś straciłam,
Mój sen odchodzi, lecz smutek zostaje
I żal do losu, że się obudziłam.

Lecz czasem nadzieja furtkę zostawia,
Bym mogła uciec z fantazją w zaświaty.
Znów oczy przymykam i wena się zjawia
I z nią maluję najpiękniejsze kwiaty.

A kiedy odejdę, niech choć czasem wspomną
Moją serdeczną miłość do Pienin
Tak pragnę w spadku zostawić potomnym
Wierność i wdzięczność dziedziczce tej ziemi.

Bo niczym matka stoi u wezgłowia
I zawsze otacza mnie czułym ramieniem,
Na swoich włościach przez wieki, od nowa
Chroni przed duszy i ciała cierpieniem.

Lecz resztę dni i to jest mym marzeniem miłym
Pragnę być blisko istot nieszczęśliwych
By czasem Szczawnica i Konin się śniły
Sercu nie brakło uczuć ciepłych, tkliwych.

Bo szczerze pragnę dług spłacić choć w części
Za moje dzieci i wnuki udane
Zdrowe, radosne i za to szczęście,
Co matce i babci jest podarowane.

Jesień w Pieninach

Bukiet wrzosów niosła jesień
Umęczona w lesie siadła
Sporo słodkich jeżyn zjadła
Co jej ofiarował wrzesień.

Strumień włosów rozpuściła
Pająk splącze nić przejrzystą
Na tę chwilę uroczystą
Że Pieniny odwiedziła.

Rżyska wokół poorane
Już nie świecą starym złotem
Malwy przekwitły za płotem
Ptaki odlecą w nieznane.

Z szelestem liść pofrunie
Skurczony bólem głębokim
Padnie nad górskim potokiem
Co rozpacz jego zrozumie.

Wiatr gałęzie rozkołysze
Echo porwie pieśń daleko
Ponad góry, ponad rzeką
Czas tęsknotę wnet wyciszy.

* * *

Słoneczniki kwitną rudawo-złotawe
Wciąż w stronę słońca głowy swe kierują
W odcieniach jesieni ciepłe, pastelowe
Świt im ranną rosą twarz wypoleruje.

Wspinają się w górę nad płotem wysoko
Przy nich malwy, lilia, różowe i białe
I bordo, co jak noc czarne mają oko –
W tak różnych kolorach a zestaw wspaniały.

Ptaki się zbierają, więc jesień już blisko
I michałki także zakwitły w ogródku.
Najstarszy słonecznik pochyli się nisko
Płatki mu opadną na twarz pełną smutku.

Kolorowa jesień

Wziął sierpień farby i pędzel w swe ręce
I gruszki malował w złotym kolorze
Na śliwkach śmieszne liliowe rumieńce
I białe kropki na muchomorze.

Słonecznikom dodał farby cytrynowej
Beż z brązem nałożył w pobliżu nasienia
A smutnej nasturcji w kwiatach zagubionej
Oranż położył w przeróżnych odcieniach.

Ze ściernisk, co lśniły jak stare złoto
Pozbierał wszystkie zapomniane kłosy
Z nich wieniec uwił a potem z ochotą
Szedł stroić łąki w świeże, piękne wrzosy.

W potoku szukał krzewów kaliny
By ją wystroić w czerwone korale
W owoce przybrał wszystkie jarzębiny
I górskie kaktusy rosnące na skale.

A potem pędzel wrześniowi powierzył
Aby w malarstwo jesień wprowadził.
Ten wszystkie pola i lasy przemierzył
A potem żurawie na północ odprawił.

1989