Z pewnością na siwym koniku jechałaś,
Moja Ty księżniczko, Kingusiu maleńka,
Tuż obok Ciebie ukochana niania,
Do grodu na Wawel, ale przez Krościenko.
O, jakże krwawiło serce Twojej mamy,
Lecz surowe prawa średniowiecze miało.
Kto policzy noce we łzach wykąpane,
Bo rozstanie z Tobą okrutnie bolało.
Za wami ciągnęła wozów karawana,
A na nich skrzynie misternie zdobione,
Srebrem i kruszywem złota wypełnione,
Takie wiano wiozła dla ziem polskich pana.
W Wojniczu czekała już książęca świta.
Książę Bolko także na królewskie dziecię,
By przyszłą księżną najgodniej powitać
I przyrzec Jej miłość najcenniejszą w świecie.
Gdy Kinga zaledwie dwanaście lat miała,
Posłuszna, świadoma, choć nie z własnej woli
Księciu Bolkowi rękę swą oddała,
Współcierpiała z ludem, wspierała w niedoli.
Wciąż łzy mnie dławią, gdy wracam myślami
Do chwili, kiedy najbliższych żegnałaś.
Tęsknota ta sama dziś i przed wiekami,
Ty ją pod krzyżem co dnia zostawiałaś.
Któż z nas z Tobą porównać się zdoła,
By od dzieciństwa nieść krzyż bez szemrania,
Codziennie trudy wśród obcych pokonać,
Ucząc się Ojczyzny, drugiej miłowania?
Ty znasz, o Kingo, ten ogrom miłości,
Która me serce góralskie rozpiera.
Szczęśliwa, że mieszkam tu, gdzie Twoje włości.
Od złego nas chronisz, łaskami obdzielasz.
Modlitwa moja jest często rozmową
I mam wyrzuty, że wciąż o coś błagam.
Ty wiesz, że nie mam sekretów przed Tobą,
Kłopoty się piętrzą, więc z nimi się wzmagam.
Wiem to na pewno, że jesteś w pobliżu,
Gdy nie mam siły, by wzrok wznieść do nieba,
Ty szukałaś wsparcia w chrystusowym krzyżu,
Byłaś tak pokorna, mnie jej czasem trzeba.
Więc w myślach się tulę do rąk Twych matczynych,
Na klęczkach, z ufnością chylę swą głowę.
Jak zawsze, Mateńko, za Twoją przyczyną
Wybłagać chcę bliskim dla ich serc odnowę.