Jezus frasobliwy

Frasobliwy Boże nasz
Czyjąś ręką wystrugany
Kryjesz w dłoniach smutną twarz
Żeś przez ludzkość zapomniany.

Czasem znajdzie się przechodzień,
Aby z Tobą porozmawiać
W swej kapliczce czekasz co dzień
By nam dobre rady dawać.

Choć jak ojciec czasem karzesz
Gdy zgrzeszymy ponad miarę
Z klęczek dźwigasz, drogę wskażesz
I umacniasz naszą wiarę.

A my patrząc w Twoje oczy,
Dostrzegamy wielkość Twoją.
Chciej ramieniem nas otoczyć
I bądź zawsze nam ostoją.

Tobie zawdzięczam…

Tobie zawdzięczam moje natchnienie
I to, że mogę na papier przelewać
Co w sercu noszę: plany, marzenia
I smutek, co jakże często doskwiera.

Gdy w samotności noc często umyka
Łez gorzkich o świcie brakuje
O Święta Kingo, ja nigdy nie pytam,
Czy wiesz, jak bardzo Ciebie miłuję.

Czasami dręczą mnie myśli tak różne,
Że pragnę uciec najchętniej daleko.
Rozglądam się wokół i wiem, że na próżno
Wśród tłumu ludzi chcieć znaleźć człowieka.

A przecież wystarczą słowa cieplejsze
By węzeł gordyjski szybciej rozwiązać
I życie będzie o wiele łatwiejsze
Gdy dobry kontakt zdołamy nawiązać.

Daruj nam, Kingo, okruch mądrości
By spójne były ogniwa w tej gminie.
Aby nie rosły mury wrogości
Wyproś tę łaskę naszej mieścinie.

Ojcze mój i Boże

Nareszcie spotkałam ciebie Jezusie
Na drodze mojego cierpienia
Od dziś zostanę z tobą Chrystusie
Do końca mojego istnienia.

Czuwaj nade mną, gdybym zbłądzić chciała,
Kieruj rozumem i myślami
Natura ludzka nie jest doskonała
Bywa, że zło góruje nad nami.

Ty nie dasz zginąć maleńkiej roślinie
I myślę, że mnie też pomożesz.
W ostatniej wędrówki godzinie
Pamiętaj o mnie dobry Boże.

Przed ostatnią podróżą

Jak wiele, Panie, siły potrzeba
Aby na co dzień z losem się zmagać.
A ileż pokory, ażeby nieba
Choć odrobinę w sercu zatrzymać.

Ty okiem Stwórcy oceniasz pewnie
Ułomne nasze natury.
Niełatwo płakać łzą skruchy
I z ziemi trudno wspiąć się nad chmury.

Pozwól, gdy podróż końca dobiegnie
Abym spostrzegła: czas mój się zbliża-
Odłożę pióro, farby i pędzle
Uklęknę u stóp Twojego Krzyża.

Może nie skrzydeł trzeba mi Boże…

Kto z was rozumie, co szepcą drzewa
Kiedy wiatr targa ich gałęziami
Kto przetłumaczy, co ptaszyna śpiewa
Gdy się wzbije nad drzew wierzchołkami.

A moja dusza leci za tą nutką
Z ptakami się wznosi do nieba
Czasem w chmurach zawiśnie na krótko
Płacze, gdy na ziemię wrócić trzeba.

Leci z motylem ponad drzewami
To nad urwiskami samotnych skał.
Ja wówczas się duszę własnymi łzami
Żeś Panie tylko ptakom skrzydła dał.

I mnie daj skrzydła, kiedy tak cię proszę
Bo serce tęskni za przestrzeniami
Choć tu zostaję, lecz myśli się wznoszą
Czuję, jak płyną gdzieś z chmurami.

Może powinnam prosić w pokorze
Bo przecież twoja dobroć bez miary
I może nie skrzydeł trzeba mi Boże
Lecz szczerej modlitwy, silnej wiary.

* Wielkanoc *

Jakże radośnie dzwonią dziś dzwony
Ponad górami dźwięczne płyną tony.
A do serc ludzkich smutnych, zatroskanych
Cichutko puka Chrystus Zmartwychwstały.

Na Zmartwychwstanie

Niesie wiosna bukiet kwiatów
W drugiej ręce bazie z Pienin
Głosząc radość wszemu światu
Żeś przybliżył niebo ziemi.

Drżą na wietrze małe dzwonki
Białych śnieżyn na polanie
W niebo niosą pieśń skowronki
Na Twe Panie, Zmartwychwstanie.

My chwalebną część różańca
Pod Twe stopy złożyć chcemy
Szumem srebrnych fal Dunajca
Czystym sercem modły ślemy…

Tobie, Kingo, śpiewam

Na grzbiecie dźwigam lat wcale niemało-
Czas, aby bilans życia podsumować.
Myślę, że chyba niewiele zostało
Więc chwil tak cennych nie wolno marnować.

W noce bezsenne Tobie, Kingo, śpiewam
Muzykę serca przeplatam z poezją
I wiem, że słyszysz, kiedy to niebem
Modlitwa spod Pienin płynie drogą gwiezdną.

Ileż to razy, Kingo, płakałaś
Łzą bezradności wciąż niezasłużoną.
Przed hordą tatarską chronić się musiałaś
Piękna, dziewicza Bolesława żono.

Wiesz, jak niełatwe jest życie na ziemi
Od biblijnego początku istnienia.
W wiekowym rozdarciu, zawsze ciemiężeni
Polacy spowici całunem zwątpienia.

Ty nas nauczyłaś czoło stawiać wrogom
I tak pracować, by nie brakło chleba
I – którą z Pienin wybrać się drogą
By Twoim śladem dotrzeć do nieba.